A gdzie rozmowa o samej jeździe? Owszem, ten wątek się pojawia, ale zdecydowanie później. Kiedy już podamy wszystkie dane techniczne, koszty, czas dojazdu nad morze i wbrew obiegowej opinii pokażemy, że stacje ładowania na najcześciej uczęszczanych trasach jednak istnieją. Ewentualnie na pytanie „jak ci się tym jeździ” możemy wspomnieć jednym zdaniem zanim nasz petrolheadowy rozmówca zacznie z nami szybkie Q&A.
Pomyślcie o co najczęściej pytają osoby, kiedy spotykają kierowcę samochodu ICE, a szczególnie kiedy jest to ICE ze sportowymi aspiracjami. Jak się prowadzi, ile ma koni, ile zrobi do setki, a dajesz radę tyle wysiedzieć w tym fotelu? Interesujące są wrażenia z jazdy oraz liczby, które i tak przekładają się na odczucia kierowcy. I wcale im się nie dziwię, bo sama takie pytania zadaję. Brzmi to trochę jak wyrzut zagorzałej fanki EV, która nie uznaje aut z napędem konwencjonalnym. Wcale tak nie jest, bo zdarza mi się przesiąść z mojej elektrycznej 500-tki na jakiś model ze sportowym wydechem i przyspieszeniem, którego nie powstydzi się wiele EV. W dodatku pracuję w multibrandowym salonie samochodowym, gdzie zeroemisyjnych pojazdów jest (jeszcze) zdecydowana mniejszość.
Nie mam nic przeciwko klasycznej motoryzacji, lubię ją i korzystam. Dlatego właśnie zastanawiam się, dlaczego elektromobilność postrzegana jest tylko przez pryzmat liczb, a tak mało się mówi o frajdzie z jazdy. Może m.in. dlatego, że przyjęło się jakoby samochody elektryczne były idealnym rozwiązaniem dla kobiet, które z reguły nie chcą zbyt wiele czasu spędzać na serwisach. Sama zdecydowałam, że przesiadam się na elektryka, bo wymaga ode mnie mniejszej obsługi i zaangażowania w tematy posprzedażne.
Poza tym jeżdżę w 90% po mieście, mogę ładować się w domu, a w miejscach, gdzie robię zakupy lub spędzam czas wolny przeważnie są stacje ładowania. Zrobiłam kilka obliczeń, z których wyszło, że po prostu nie opłaca mi się dalej utrzymywać samochodu benzynowego. Ale tak naprawdę głównym argumentem, który obudził we mnie chęć zmiany, były wrażenia z jazdy. Kiedy pierwszy raz wsiadłam za kierownicę elektryka od razu stwierdziłam, że ja to chcę na co dzień. Chcę jeździć samochodem w pełni elektrycznym. Nie hybrydą plug-in, jak wcześniej planowałam. Biorę BEV z całym jego dobrodziejstwem inwentarza.
Jestem gotowa na zmianę stylu jazdy, podejścia do planowania trasy i zainstalowanie wszystkich aplikacji. A to wszystko dlatego, że bardzo pasuje mi komfort prowadzenia i podróżowania, kiedy słyszę jedynie szum opon, mojego rozmówcę, ulubioną playlistę lub po prostu ciszę. Uwielbiam ten dźwięk generowany z głośników, kiedy przyspieszam (dlaczego nie mają go wszystkie EV?!). W mojej nowej elektrycznej 500-tce po uruchomieniu i osiągnięciu prędkości nieco powyżej 20 km/h, odtwarza się fragment utworu „Amacord” Nino Roty, który ostrzega pieszych. Jakież to jest fancy!
No i moment obrotowy dostępny w każdej chwili. Nie będę ukrywać, że jako ówczesna posiadaczka auta z silnikiem o pojemności kartonu i szklanki mleka, rozwijającego zawrotne 69 KM, którego trzeba było wprowadzić na wysokie obroty, aby się rozbujał, możliwość natychmiastowego przyspieszenia bardzo mi się spodobała. I cóż… tak zostało do dziś. Uwielbiam, jak ktoś robi ze mną drag race spod świateł. No i ta satysfakcja, kiedy jakieś E46, z nienawistnym spojrzeniem właściciela na moją zieloną tablicę, robi ze mną drag race spod świateł i przegrywa – bezcenne!
Zatem kiedy nie musimy odpowiadać „to zależy”? Gdy możemy opowiedzieć o swoich wrażeniach z jazdy i o emocjach, które nam wtedy towarzyszą. Że nawet codziennie poruszanie się po mieście może sprawić nam trochę radości. Kiedy możemy od razu przyspieszyć i szybko wykonać manewr, aby uniknąć kolizji. Lub po prostu docisnąć pedał przyspieszenia na autostradzie i poczuć trochę adrenaliny. Gdy chcemy się wyciszyć po ciężkim dniu i jechać niemal w ciszy. Wspominając o komforcie prowadzenia wynikającego z obniżonego środka ciężkości. O promieniu skrętu, który przydaje się w mieście. O tym, że auto zbudowane jest na nowej platformie, dzięki czemu mamy więcej miejsca na nogi. Generalnie wtedy, kiedy samochód elektryczny traktujemy jak normalny samochód, a nie zło konieczne czy jakiś dziwny wynalazek.
Natalia Byjos
Zaintrygowana motoryzacją, szczególnie elektryczną, „Pani od marketingu”. Choć w mojej garderobie króluje beż i proste kroje, to w samochodach szukam pięknych linii i żywych kolorów. Niech coś się dzieje na tych szarych ulicach! Moje spotkania z elektromobilnością oraz relacje z #evlife znajdziecie na Instagramie @_ev.girl_