Coraz częstsze podwyżki cen komponentów czy surowców mają bezpośredni wpływ na ceny samochodów. Tych elektrycznych również. Najlepszym tego przykładem jest Tesla, która w tym roku podnosiła ceny dwa razy czy Ford, który o kilkadziesiąt tysięcy skorygował właśnie wartość swojego flagowego zeroemisyjnego pojazdu, czyli Mustanga Mach-E.
Podwyżki nieuniknione
Ceny pojazdów w przeciągu ostatnich dwóch lat dosłownie galopują. 30 procentowe wzrosty nie przestały dziwić, przynajmniej w przypadku samochodów spalinowych. – Zamiast zwyczajowej wyprzedaży rocznika, czekają nas dalsze podwyżki cen samochodów – średnio o 15-20 proc. rok do roku (red.) – powiedział Michał Knitter, wiceprezes Carsmile. Jego ocena opierała się choćby na takich założeniach jak puste place, brak wyboru, opóźnienia w produkcji i niedobory części. Potwierdzeniem ciężkiej sytuacji w sektorze automotive jest choćby początek roku, kiedy jeszcze parę lat temu był to najlepszy moment do zakupu pojazdów, ze względu na wyprzedaże i 20-25 procentowe obniżki cen wyjściowych, a dziś sprzedawcy albo w ogóle nie udzielają rabatów, albo są one minimalne.
Tesla się ceni
Dotychczas te problemy omijały jednak pojazdy elektryczne, które stanowiły w pewnym sensie filar sprzedaży o stabilnych cenach. Do teraz. Proces podwyżek z przytupem rozpoczęła Tesla, która na przestrzeni tygodnia podniosła je dwukrotnie. W efekcie najbardziej popularny Model 3 z tylnym napędem (wersja bazowa) podrożał o 17 tysięcy złotych (7,5%) z 227 990 do 244 990 zł. Ponadto bez dokupowania dodatków auto będzie do odebrania (szacowany okres) dopiero w lutym 2023 roku, a za dopłatą 8 tys. zł do 19-calowych felg, w listopadzie 2022. O 17 tysięcy złotych zwiększyły się też ceny dla jednej z popularniejszych odmian Modelu 3, czyli Long Range. Wzrost z 267 990 do 284 990 zł nie wpłynął natomiast na terminy dostaw. Nadal wariant z 18 calowymi kołami odbierzemy w lutym 2023 roku, a z 19-calowymi (dopłata 8 tys. zł) w listopadzie 2022. Z kolei o 18 tys. zł zwiększyła się cena najmocniejszego wariantu Performance. 6,3 procentowa podwyżka z 287 990 do 305 990 zł stawia ten model dość wysoko, niemal zrównując się z BMW i4 M50, które startuje od 309 900 zł. Wzrost cen objął również najmłodszy z modeli Tesli – Model Y Long Range, którego cena zakupu zwiększyła się o 15 tys. zł z 299 990 do 314 990 zł. Bez zmian pozostał koszt zakupu Modelu Y Performance – od 329 990 zł.
Drogi sprinter
Nowy cennik opublikował właśnie Ford. Jeszcze na początku marca, Mustang Mach-E kosztował od 223 120 zł za wariant o mocy 269 KM z akumulatorem 75 kWh. Mocniejsza odmiana (294 KM i 98 kWh) kosztowała od 254 570 zł, a topowa GT (487 KM i 98 kWh) od 342 000 zł. Teraz ceny te zdecydowanie się zwiększyły. Zgodnie z najnowszym, opublikowanym właśnie cennikiem, odmiana tylnonapędowa z akumulatorem 75 kWh jest droższa o 39 880 zł (263 tys. zł), a z większą baterią (98 kWh) o 37 430 zł (292 tys. zł). Warianty AWD (ang. All-Wheel Drive) podrożały odpowiednio o 29 440 zł (75 kWh) oraz o 39 690 zł (98 kWh), czyli odpowiednio do 286 tys. zł i 332 tys. zł. Największy wzrost ceny nastąpił w przypadku topowej wersji GT. Zainteresowani klienci będą musieli zapłacić o 40 tys. zł więcej, czyli minimum 382 tys. złotych.
Inni czekają
Jak na razie jedynie Tesla i Ford postanowiły znacząco podnieść ceny swoich samochodów. Z dostępnych informacji wynika, że takie marki jak Volkswagen, Seat, Skoda czy Renault nie planują w najbliższym czasie aktualizacji cenników.
Ukraiński neon
Można jednak domniemywać, że wzrosty cen pojazdów w tym elektrycznych mogą jednak pojawić się w drugiej części roku. W dużej mierze jest to wynik wojny na Ukrainie. Zgodnie z Benchmark Mineral Intelligence, ceny niklu, litu i innych kluczowych składników dla samochodów elektrycznych zwiększyły się. Co gorsza może to wpłynąć, że trend spadku cen akumulatorów litowo-jonowych, który trwa od 30 lat. Warto podkreślić, że Ukraina jest głównym producentem neonu, który ma kluczowe znaczenie dla laserów stosowanych w produkcji chipów i dostarcza ponad 90 procent neonu klasy półprzewodnikowej do USA. Ponadto około 35 procent palladu, używanego w półprzewodnikach, pochodzi z Rosji. Nie można też zapominać o platynie, niklu, miedzi czy aluminium.
Problematyczny nikiel
Jak podał The Wall Street Journal, 25 lutego na Londyńskiej Giełdzie Metali, nikiel kosztował około 24 000 USD za tonę. Do 8 marca jego cena wynosiła do 80 000 USD. Dziennik podkreślił również, że rola Rosji jest o wiele ważniejsza w przypadku produkcji niklu do akumulatorów używanych w pojazdach elektrycznych. Dyrektor generalny Benchmark Mineral Intelligence napisał na Twitterze, że 20 procent dostaw pochodzi od jednej rosyjskiej firmy.
Producenci pojazdów są świadomi tej sytuacji. Elon Musk napisał na Twitterze, Tesla planuje odejść od stosowania w swoich standardowych samochodach ogniw litowo-jonowych, które są bardzo wrażliwe na nikiel. Nazywając ten surowiec „największym problemem firmy w zakresie skalowania„. Zgodnie z jego słowami, amerykański producent pojazdów elektrycznych, będzie przechodzić na technologię katod żelaznych, ale trudno powiedzieć, jak długo potrwa ten proces i kiedy się rozpocznie.
Nowe technologie poszukiwane
Agencja Reuters podała natomiast, że produkcja akumulatorów bez niklu nie jest niemożliwa – Volkswagen i inni producenci samochodów analizują inne technologie wytwarzania akumulatorów, które nie wykorzystują niklu ani kobaltu (którego cena również rośnie). W efekcie możliwe, że jesteśmy na początku kolejnego wyścigu, którego celem będzie opracowanie nowych technologii bez uwzględniania drożejących surowców. Dopóki jednak nie opracuje się takowej technologii trzeba będzie pogodzić się z podwyżkami cen.
Maciej Gis